Richard Hammond – „Jak zostać arktycznym ninja (…)” – recenzja

Richard Hammond, znany z telewizyjnego motoryzacyjnego show Top Gear, wziął się ostro za pisanie. W okolicy połowy sierpnia na nasz rodzimy rynek trafiły dwie jego książki, prawdziwym dylematem była decyzja, od której zacząć, jedna bowiem traktuje o jego niebezpiecznym wypadku i – jak sam pisze – uzależnieniu od adrenaliny („Na krawędzi”), druga („Jak zostać arktycznym ninja i inne przygody z Evelem, Oliverem i wiceprezydentem Botswany”) opisuje przede wszystkim wyścig na biegun północny (Hammond w psim zaprzęgu, May i Clarkson w terenowej toyocie hilux), lecz przedstawia mroźne przygody bardziej od kuchni… Tak jak kilka innych, niektórych znanych z chociażby Top Geara.

Richard Hammond - "Jak zostać arktycznym ninja (...)"

Kiedy jem obiad albo cokolwiek innego, zawsze staram się stopniować pokarm – najlepsze na koniec. W ten sposób również zdecydowałem o wyborze książki na pierwszy ogień. Wypadek Hammonda przeżywałem w dość emocjonalny sposób (zapewne nie tylko ja), dlatego uznałem, że wolę o nim poczytać później.

W recenzji trudno streszczać całą książkę, na pytanie „o czym ona właściwie jest?” możecie sobie odpowiedzieć buszując po internecie i czytając opisy na stronach internetowych księgarni. Mnie przede wszystkim ciekawiło, jak Richard poradzi sobie z „dużą” książką, gdyż nie miałem jeszcze okazji czytać jego pierwszej publikacji, ale zawsze podobały mi się jego krótkie felietony (nawet bardziej, niż Clarksona).

To, co chyba najbardziej mi się spodobało w „Jak zostać arktycznym ninja (…)”, to fakt, iż Hammond nie stara się być śmiesznym na siłę, a lekkość pióra powoduje, że przez książkę po prostu przelatujemy w mgnieniu oka. Gęba sama się szczerzy podczas lektury i to nie tylko przy tych fragmentach, w których m.in. Richard opowiada, jak jego koledzy obrzucali go zamarzniętym, niedźwiedzim gównem.

Książka jest także prawdziwą skarbnicą wiedzy dla fanów topgearowych i około topgearowych klimatów, Hammond koncentruje się w niej często na ekipie, która tak naprawdę tworzy to, co widzimy potem na ekranach, mianowicie operatorach, dźwiękowcach, itp. I to jest olbrzymi plus, zazwyczaj przecież nasza „aktywność” podczas oglądania ogranicza się do posadzenia dupska w fotelu przed telewizorem i sączeniu piwa lub taniego wina z Biedronki… Nie, przepraszam, takich trunków jeszcze przed TV jednak nie pijałem… Bo w zasadzie kto z czystym sumieniem może powiedzieć, że zastanawiał się nad trudami kręcenia, składania i dbaniem o najmniejszy detal w udźwiękowieniu? No okej, czyli jest nas dwóch…

„Jak zostać arktycznym ninja (…)” traktuje nie tylko o rzeczach znanym nam z telewizji, Hammond opowiada również, jak zatrzymany przez powódź próbował dostać się do swojego domu na czas, by nie rozczarować córki, której obiecał, że pojawi się na jej urodzinach. Do pokonania pieszo miał, bagatela, 30 kilometrów.

Nie obyło się jednak bez wad… Prawdziwym problemem tej książki jest sam jej czytelnik. Nieważne czy zaplanował na wieczór umycie auta, czy posprzątanie mieszkania… Samochód w dalszym ciągu będzie uświniony, a kolejny wieczór spędzimy w nie uprzątniętym chlewie. Nie bierzcie ze sobą tej książki na urlop. Zamiast zdobywać kolejny szczyt w górach lub zwiedzać zabytki, będziecie walczyć z myślami w stylu „jeszcze tylko dwie strony… No dobra, po prostu dobrnę do końca rozdziału… I zobaczę co jest na początku następnego… A że zapowiada się ciekawie, to przeczytam go do końca”…

Polecam nie tylko fanom Top Geara i Richarda Hammonda!

9/10

Published in: on 24 sierpnia, 2010 at 12:47 pm  2 Komentarze  
Tags: , , , ,

Litwo… Ojczyzno moja? Raczej nie…

No i powróciliśmy… Z masą przygód, ale się udało 😉 Ciężko zacząć, więc polecimy chronologicznie od momentu przekroczenia granicy i bez romantycznych wstępów. Pierwsze, co rzuca się w oczy na „ich stronie”, to zdecydowanie drogi. I nie idzie mi tu tylko o jakość, ale też o natężenie ruchu, które jest naprawdę znikome. Ich drogi trochę przypominają amerykańskie drogi na pustkowiach (foto 1, 2 i 3). Ruch praktycznie żaden, wokół dosłownie nic. Trochę pól, mnóstwo nieużytków, troszkę lasów, wioski wyglądają… Nie wyglądają. Trzy domy na krzyż i to wszystko. „Pędzimy” sobie spokojnie 90kmph (radzę przestrzegać przepisów, bo ponoć trzepią niemiłosiernie), aż odzywa się telefon: „nie wzięliście dowodu rejestracyjnego”. Oho, no to klops! Dobrze, że było to zaledwie 40km od granicy, więc cierpliwie czekaliśmy 2.5 godz. na stacji benzynowej (foto 4) na braciszka (Thanks brotha! Piwko czeka…). Przez ten „incydent” byliśmy mocno do tyłu z czasem, więc nocleg znaleźliśmy późnym wieczorem, ok. 20:00 (dziękujemy Pani Tereso!). Co do samego poruszania się w Wilnie: jeśli nie jesteś pewnym siebie kierowcą i nie masz żelaznych nerwów, odpuść sobie. Nawet warszawiacy jeżdżą kulturalnie. Co się wyprawia na tych ulicach, to prawdziwa zgroza! Absolutnym hitem było robienie trzech pasów z dwóch, zmiany ich bez kierunków i nieustanne trąbienie na polską rejestrację (najczęściej, żeby było śmieszniej, na czerwonym świetle 😉 ), a także… Wytykanie blach paluchami, a potem wyciąganie ich w naszą stronę, zwłaszcza tych środkowych. Niemniejszym hitem było także rondo przy dworcach w kształcie trójkąta z prostokątem. Masakra i rzeźnia! Podobnie okropną sprawą były tabliczki z nazwami ulic, których trzeba wypatrywać jak igły w stogu siana. A jak już się znajdzie, to malutka z jeszcze mniejszym napisem. Nocowaliśmy w hotelu Runmis (polecam, foto 5), a znaleźliśmy go dzięki uprzejmości młodej pary, z która dogadałem się w nieziemsko dziwnej mieszaninie języka polskiego, litewskiego i angielskiego:

– Do you speak english?

– Polski?

– Jak najbardziej! 😀

I dalej poleciało 😉 Pozdrawiamy też babcię, która widząc mnie łażącego z planem miasta sama zapytała czy może w czymś pomóc. Pytam więc czy po polsku da radę, więc odrzekła, że zaraz kogoś zawoła. I tak ja zadawałem pytania po polsku, a nieco młodsza już od owej pani kobieta odpowiadała po litewsku. Także dogadać się raczej można bez problemu. Do starszych osób najpierw należy zagaić czy można po polsku, a młodszych pytać czy po angielsku lub polsku 🙂 Ludność jest jak same Wilno – skrajna. Jeśli są mili i szczerzy, to aż do bólu, a jeśli niemili, to też do bólu 😉 Najmilsi są jednak… Polacy. Choć zdarzały się oczywiście też wyjątki – (nie) pozdrawiamy serdecznie panów spod Polskiego Domu Kultury. Ale wracając – same Wilno to mieszanka nowoczesności i klimatów jak z PRL-u (foto 6-21). Kierując się z powrotem zahaczyliśmy o cmentarz na Rossie (foto 22-24) i oczywiście Troki (foto 25). Zostalibyśmy dłużej, gdyby nie policjanci, którym musiałem dać 100 litów w łapę. Pozdrawiamy ich serdecznie i życzymy ogromnej siekiery w plecy! 🙂

PS – jedno zdjęcie – niestety z niewiadomych mi przyczyn – nie da się otworzyć. Popracuję nad tym jeszcze…

Published in: on 13 września, 2008 at 9:31 pm  5 Komentarzy  
Tags:

We’re going to Lithuania!

Zmykam 🙂 Na jakiś czas. W międzyczasie odwiedzamy Litwę. Foto-relacja po powrocie, czyli za około tydzień. Nie mam zielonego pojęcia, czego się spodziewać. Mam nadzieję, że przywieziemy ze sobą same pozytywne wspomnienia. Czekajcie grzecznie na mój powrót.

No i wróciliśmy 🙂 Jutro wieczorem szczegółowa relacja 🙂

Published in: on 5 września, 2008 at 8:23 pm  Comments (1)  
Tags:

Cześć! Hejka! Joł! Elo! Hmpf-pfpmf!

No, to przywitałem się chyba we wszystkich znanych nam dzisiaj językach 😉 Kto mnie nie zna i jest tu przypadkiem, trudno 😉 Nie będę zagłębiał się kim jestem, co robię, co lubię i którą ręką podcieram zadek (choć zazwyczaj jednak papierem). Te słowa kierowane są raczej do tych, którzy mnie mniej lub więcej kojarzą z przeróżnych stron. Taki mały FAQ, choć nikt jeszcze o nic mnie nie zapytał 😉

1. O czym będą kolejne wpisy?

Odp.: O wszystkim. O wszystkim co mnie interesuje, a co może – lecz nie musi – zainteresować Was. Znając jednak życie i siebie samego, będzie tu najwięcej muzyki (nie, nie downloadu piraciki Wy moje :P), fotografii i gier komputerowych.

2. Jak często będą pojawiać się kolejne wpisy?

Odp.: Raz na siedem dni, bądź siedem razy na dzień. Czyli dokładnie tyle, ile razy będę miał coś ciekawego do przekazania 🙂

3. Jakiej jesteś orientacji?

Odp.: Jak nabardziej hetero, więc zdjęcia roznegliżowanych osób przyjmuję pod warunkiem, gdy na fotce będzie osobnik płci żeńskiej 😉

I to by było na razie tyle 🙂 Czekajcie (bądź nie) na kolejne wpisy 🙂

Published in: on 30 sierpnia, 2008 at 11:16 pm  3 Komentarze