Fotograf na ślub Białystok i okolice

Być może trafiłeś/aś tutaj, ponieważ szukasz fotografa na ślub w Białymstoku lub okolicach. Jeżeli tak, to z tego miejsca chciałbym polecić usługi fotograficzne zespołu FotoDuet.net – profesjonalnie i w miłej atmosferze 🙂

fotografia ślubna białystok

Queens of the Stone Age – …Like Clockwork – recenzja (review)

Obrazek

Queens of the Stone Age – …Like Clockwork – recenzja (review)

Od premiery ostatniej płyty, Era Vulgaris, minęło sześć lat. To szmat czasu, nawet jak na Queens of the Stone Age. Słuchając całego albumu miałem wrażenie, że to swoiste pożegnanie. Pominę już nawet teorie spiskowe o wielokropku na początku nazwy albumu (vide pożegnalna płyta Kyussa, …And the Circus Leaves Town). Nastrój całości i zawartość tekstowa nie pozostawia obojętnym i człowiek podświadomie gdzieś szuka listu pożegnalnego w treści.

Żeby nie było – płyta nie jest mroczna w stu procentach, chociaż wielokrotnie przywodzi na myśl czwarty album Amerykanów, Lullabies to Paralyze. Nie jest to jednak ta psychodelia, ale raczej zaglądanie w najciemniejsze zakamarki duszy każdego z nas. Taki jest właśnie rozpoczynające Keep Your Eyes Peeled. Zaraz po jego zakończeniu zaskakiwani jesteśmy przebojowym i bujającym I Sat By The Ocean – prosta, klasyczna konstrukcja, slide’y na gitarach i szalenie chwytliwy refren. Szkoda, że nie rozpoczyna całej płyty.

Niemałym zaskoczeniem, ale w moim przypadku na dobre, jest kolejny kawałek, The Vampyre Of Time And Memory, który żywcem przypomina motyw przewodni jakiegoś konkretnego i dobrego filmu sensacyjnego lub dramatu. Takiego Queens of the Stone Age, zapewniam, nie znacie. Kawałek absolutnie mnie zaskoczył i głęboko poruszył – bardzo dobrze podsumowuje nasze obecne czasy we fragmencie „Cause I’m all alone in this crowd”. To również pierwszy utwór, który zaskakuje ciekawymi, syntezatorowymi (choć nie tylko) smaczkami. Od tego momentu zaakceptowałem również w pełni działalność „nowego” (dołączył po premierze Era Vulgaris) basisty, Mikey’a Shoes’a. To pierwsza okazja, gdzie mógł wykazać się kompozycyjnie w zespole Rudowłosego Elvisa. Ogólnie rzecz biorąc …Like Clockwork to jedna z najlepszych płyt w dorobku zespołu pod względem brzmienia i kompozycji basu. A może nawet najlepsza?

Wampir Czasu i Pamięci kończy się niespodziewanie i klimat albumu przenosi nas do złotych lat 80., a to za sprawą If I Had A Tail. Zadziorny rytm i jeszcze bardziej bezpośredni tekst zachęca do założenia na uszy słuchawek i uderzenia w miasto. Pomimo pozytywnych melodii i wyraźnego nacisku na muzykę pop (oj tak, dużo popu jest na płycie, co niekoniecznie jest wadą, bo dobry pop nie jest zły) można tutaj odczuć nieco przyciężkawy klimat w refrenie. Po psychodelicznej końcówce przychodzi znany już niektórym My God Is The Sun, który odbiera się zupełnie inaczej w kontekście płyty, niż w pojedynkę. Szybki rytm i mocny refren to coś, czego nie da się nie lubić w twórczości Queens of the Stone Age.

Kolejnym zaskoczeniem jest Kalopsia, stworzona przy współpracy z samym Trentem Reznorem z Nine Inch Nails. Spokojna, ospała zwrotka, ponownie przywodząca na myśl lata 80. potrafi uśpić czujność każdego, aby… wybudził nas potężny pisk gitary i przebojowy refren. I znowu nie sposób uniknąć myśli, że jest to pop rock.

Fairwether Friends to kawałek przywodzący na myśl twórczość Josha z filmu Dangerous Lives of Altar Boys, do którego napisał kilka piosenek. Jest to przede wszystkim utwór, gdzie na klawiszach gra sam Sir Elton John. To chyba najbardziej kojarzący się z Desert Sessions fragment płyty, słychać też naleciałości a’la Eleven współpracowników Queens of the Stone Age, czyli Alaina Johannesa i nie żyjącej już Natashy Shneider. Klimat Pustynnych Sesji da się też wychwycić w wielu innych miejscach, co oczywiście uważam za ogromny plus.

Smooth Sailing nie przekonał mnie do siebie za pierwszym razem. Nie dlatego, że to zła piosenka, wręcz przeciwnie. Po prostu bardziej widziałbym ją w Eagles of Death Metal, chociaż z drugiej strony ciekawie wpisuje się w klimat …Like Clockwork.

Album nie rozpieszcza nas ilością kompozycji, ale łączny czas ich trwania jest po prostu idealny. Przedostatnim utworem jest niesamowity I Appear Missing, które z powodzeniem mogę umieścić w pierwszej dziesiątce moich ulubionych kawałków Queens of the Stone Age. Bardzo przemyślana kompozycja z wieloma zaskoczeniami, świetnymi gitarami i przenikającym do szpiku kości tekstem, który wyśpiewywany jest z taką manierą, jakiej Josh Homme nie osiągnął jeszcze nigdy wcześniej – przejmującą i smutną, wręcz krzyczącą o pomoc. Podczas odsłuchu stwierdziłem, że staje mi dęba każdy włos na moim ciele. Dziękuję.

Zakończenie, które nazywa się dokładnie tak samo, jak sama płyta, to kolejne po Vampyre Of Time And Memory zaskoczenie. To nie jest Queens of the Stone Age, jakiego byście się spodziewali. Nie uprzedzam jednak faktów – zakończenie trzeba poznać bez żadnych spoilerów.

…Like Clockwork nie jest płytą dla konserwatywnych fanów Queens of the Stone Age. Jeżeli jesteś zwolennikiem teorii „I miss Nick”, możesz z powodzeniem sobie odpuścić szósty album. Kierunek, w którym powędrowali Josh, Troy i spółka jest czymś zupełnie niespodziewanym, ale spodoba się wszystkim, którzy po prostu lubią świetną muzykę. Czy spodziewałem się po tym albumie czegoś innego? Tak – jak pewnie wszyscy fani. Czy przeszkodziło mi to w czerpaniu satysfakcji z odsłuchu? Zdecydowanie nie. …Like Clockwork to małe dzieło sztuki – spójne, przemyślane i z setkami znakomitych i zapadających w pamięć dźwięków.

9/10

Dycha by była, gdyby wykonawca tej płyty nazywał się Josh Homme’s Band.

Queens of the Stone Age w Polsce – Opener 2013

Odsyłam do swoich poprzednich notek – tak, jak wóczas, to nie wyruchano mnie nigdy – oczekuję pełnego headlinerostwa na Openerze AD 2013 i total rozkurwu – tylko mi nie odwołać w ostatniej chwili, tak jak warszawskiego i praskiego! NA-PIER-DA-LAĆ!

Queens of the Stone Age (QotSA) w Polsce - Opener 2013

http://www.lastfm.pl/festival/3327851+Heineken+Open’er+Festival+2013

Published in: on 22 listopada, 2012 at 9:46 pm  Dodaj komentarz  

Shift 2: Unleashed – recenzja

Na łamach serwisu www.GameVolt.pl ukazała się moja recenzja Shift 2: Unleashed. Jeśli brakuje Wam czegoś pomiędzy symulacją a zręcznościówką, to idealny wybór. Niezapomniane emocje gwarantowane, zwłaszcza na kierownicy 🙂

Czym był Need for Speed: Shift dla liczącego bardzo mało tytułów gatunku prawie-symulatorów samochodowych, ale już dawno nie zręcznościówek? Bez wątpienia czymś wielkim. Czym w takim razie jest jego bezpośrednia kontynuacja, Shift 2: Unleashed? Czymś jeszcze większym, niemal gatunkowym absolutem. I to stwierdzenie nie jest w żadnym przypadku przesadzone.

Całość tekstu możecie przeczytać klikając tutaj. Miłej lektury!

Shift 2: Unleashed

Published in: on 21 kwietnia, 2011 at 8:19 pm  Dodaj komentarz  
Tags: , , , , ,

Test Drive Unlimited 2 – recenzja

Na łamach serwisu www.GameVolt.pl ukazała się moja recenzja Test Drive Unlimited 2. Gra co prawda początkowo trochę rozczarowała, a to głównie ze względu na problemy techniczne, jednak to wciąż stary, dobry Test Drive Unlimited, tyle że większy i nieco ładniejszy.

Miałem nadzieję, że to będzie prosta sprawa. Zwiedzę nową wyspę, Ibizę, zapuszczę żurawia na odświeżoną wersję Oahu, kupię dziesiątki samochodów i kilka lub kilkanaście willi przy nieodłącznej obecności banana na twarzy. Tak jednak się nie stało. Po odpaleniu po raz pierwszy Test Drive Unlimited 2 ktoś oblał mnie kubłem zimnej wody. Niejednym.

Całość tekstu możecie przeczytać klikając tutaj. Miłej lektury! 🙂

Test Drive Unlimited 2

Published in: on 23 marca, 2011 at 2:50 pm  Dodaj komentarz  
Tags: , ,

Stało się… Queens of the Stone Age po raz trzeci w Polsce – 30.05.2011

2000, 2005, teraz 2011 – to lata, w których powstały na gruzach Kyussa, kierowany przez rudowłosego Josha, Queens of the Stone Age odwiedził/odwiedzi nasz kraj. W 2000 roku nawet nie wiedziałem o ich istnieniu. Pechowy 2005 postanowił dać mi prztyczka w nos i o koncercie dowiedziałem się cztery dni po fakcie. Złości nie było końca, tak naprawdę aż po dzień, w którym ogłoszono polski gig wypominałem sobie ten epicki fail.

Żeby było śmieszniej, ogłoszenie go przyśniło mi się w nocy poprzedzającej je. Jak wielkie było moje zdziwienie rano, gdy otrzymałem linka do wiadomości, tego słowami opisać się już nie da. Potem tylko polowanie na bilet (które notabene wyprzedały się w ciągu około tygodnia) i… Zakup biletu na koncert w czeskiej Pradze, dzień wcześniej. Jak szaleć, to szaleć! Traktuję to jako pokutę AD 2005.

Trasa zapowiada się miodnie, warszawski gig jest ostatni, więc panowie powinni dać czadu, nie tylko z materiałem z pierwszego albumu S/T, ale i dalej, na bisach.

Podróż do południowych sąsiadów również zapowiada się rewelacyjnie. Doskonałe towarzystwo i konkretne plany:

• Wbicie się na backstage lub co najmniej spotkanie przed/po koncercie/koncertach
• Podpisanie nowej płyty Botulinus Toxic i ofiarowanie jednej Jego Rudej Wysokości, z ważną adnotacją, że bez feedbacka może nawet nie zabierać się na jej słuchanie
• Zatrzymanie autokaru w trasie Praga-Warszawa i wbicie do środka, to może być trudniejsze, ale raczej wykonalne
• Dobra zabawa, to oczywista oczywistość

Jest konkretnie. Zapowiada się podróż życia zdecydowanie, warta absolutnie każdych pieniędzy, bo przecież nie o nie tak naprawdę chodzi. Możecie być pewni, że zrelacjonuję wydarzenia należycie. Załączam wyrazy współczucia tym, którzy nie zdążyli kupić biletów. Ups…

Queens of the Stone Age

Published in: on 9 marca, 2011 at 4:39 pm  2 Komentarze  
Tags: ,

Botulinus Toxic – Groundbreaker

Przyszedł nowy guitar player, idzie i nowy materiał, który spokojnie nagrywamy w czeluściach piekieł. Gotowy powinien być w okolicy maja/czerwca 2011, a już teraz chcemy Was, niczym biblijna Ewa, skusić jabolem… Znaczy ten, jabłkiem, owocem pracy dokładniej, który zowie się Groundbreaker. Miłego słuchania i zachęcam do komentowania!

Published in: on 11 stycznia, 2011 at 2:56 am  Dodaj komentarz  
Tags: , ,

Richard Hammond – „Jak zostać arktycznym ninja (…)” – recenzja

Richard Hammond, znany z telewizyjnego motoryzacyjnego show Top Gear, wziął się ostro za pisanie. W okolicy połowy sierpnia na nasz rodzimy rynek trafiły dwie jego książki, prawdziwym dylematem była decyzja, od której zacząć, jedna bowiem traktuje o jego niebezpiecznym wypadku i – jak sam pisze – uzależnieniu od adrenaliny („Na krawędzi”), druga („Jak zostać arktycznym ninja i inne przygody z Evelem, Oliverem i wiceprezydentem Botswany”) opisuje przede wszystkim wyścig na biegun północny (Hammond w psim zaprzęgu, May i Clarkson w terenowej toyocie hilux), lecz przedstawia mroźne przygody bardziej od kuchni… Tak jak kilka innych, niektórych znanych z chociażby Top Geara.

Richard Hammond - "Jak zostać arktycznym ninja (...)"

Kiedy jem obiad albo cokolwiek innego, zawsze staram się stopniować pokarm – najlepsze na koniec. W ten sposób również zdecydowałem o wyborze książki na pierwszy ogień. Wypadek Hammonda przeżywałem w dość emocjonalny sposób (zapewne nie tylko ja), dlatego uznałem, że wolę o nim poczytać później.

W recenzji trudno streszczać całą książkę, na pytanie „o czym ona właściwie jest?” możecie sobie odpowiedzieć buszując po internecie i czytając opisy na stronach internetowych księgarni. Mnie przede wszystkim ciekawiło, jak Richard poradzi sobie z „dużą” książką, gdyż nie miałem jeszcze okazji czytać jego pierwszej publikacji, ale zawsze podobały mi się jego krótkie felietony (nawet bardziej, niż Clarksona).

To, co chyba najbardziej mi się spodobało w „Jak zostać arktycznym ninja (…)”, to fakt, iż Hammond nie stara się być śmiesznym na siłę, a lekkość pióra powoduje, że przez książkę po prostu przelatujemy w mgnieniu oka. Gęba sama się szczerzy podczas lektury i to nie tylko przy tych fragmentach, w których m.in. Richard opowiada, jak jego koledzy obrzucali go zamarzniętym, niedźwiedzim gównem.

Książka jest także prawdziwą skarbnicą wiedzy dla fanów topgearowych i około topgearowych klimatów, Hammond koncentruje się w niej często na ekipie, która tak naprawdę tworzy to, co widzimy potem na ekranach, mianowicie operatorach, dźwiękowcach, itp. I to jest olbrzymi plus, zazwyczaj przecież nasza „aktywność” podczas oglądania ogranicza się do posadzenia dupska w fotelu przed telewizorem i sączeniu piwa lub taniego wina z Biedronki… Nie, przepraszam, takich trunków jeszcze przed TV jednak nie pijałem… Bo w zasadzie kto z czystym sumieniem może powiedzieć, że zastanawiał się nad trudami kręcenia, składania i dbaniem o najmniejszy detal w udźwiękowieniu? No okej, czyli jest nas dwóch…

„Jak zostać arktycznym ninja (…)” traktuje nie tylko o rzeczach znanym nam z telewizji, Hammond opowiada również, jak zatrzymany przez powódź próbował dostać się do swojego domu na czas, by nie rozczarować córki, której obiecał, że pojawi się na jej urodzinach. Do pokonania pieszo miał, bagatela, 30 kilometrów.

Nie obyło się jednak bez wad… Prawdziwym problemem tej książki jest sam jej czytelnik. Nieważne czy zaplanował na wieczór umycie auta, czy posprzątanie mieszkania… Samochód w dalszym ciągu będzie uświniony, a kolejny wieczór spędzimy w nie uprzątniętym chlewie. Nie bierzcie ze sobą tej książki na urlop. Zamiast zdobywać kolejny szczyt w górach lub zwiedzać zabytki, będziecie walczyć z myślami w stylu „jeszcze tylko dwie strony… No dobra, po prostu dobrnę do końca rozdziału… I zobaczę co jest na początku następnego… A że zapowiada się ciekawie, to przeczytam go do końca”…

Polecam nie tylko fanom Top Geara i Richarda Hammonda!

9/10

Published in: on 24 sierpnia, 2010 at 12:47 pm  2 Komentarze  
Tags: , , , ,

Botulinus Toxic – Without Qualms EP

Botulinus Toxic, czyli trochę reklamy, ale bezpłatnej, bo prosto z serca 🙂 Botulinus Toxic to psychodeliczno-stoner rockowy projekt, który jednocześnie zabiera słuchacza w dalekie podróże, a także daje porządnego, rockowego kopa, pod okładką pierwszego, oficjalnego wydawnictwa zespołu znajdują się linki do darmowego ściągnięcia EP-ki, na którą składa się pięć kompozycji…

Botulinus Toxic - Without Qualms EP

Botulinus Toxic - Without Qualms EP

Without Qualms EP to pięć kompozycji:

1. Hatchway Under Sidewalk (Intro) [1:31]
2. Burglar [2:55]
3. Without Qualms [3:05]
4. Egyptian Midnight [3:28]
5. Balancing on the Edge of the Desert [4:46]

Album do ściągnięcia z Rapidshare, Megaupload, Mediafire, Sendspace

Profil na Myspace, Last.fm oraz oficjalna strona zespołu

Miłego odsłuchu! 🙂

Published in: on 12 grudnia, 2009 at 3:53 pm  Dodaj komentarz  
Tags: , , , , ,

Them Crooked Vultures – Them Crooked Vultures – recenzja (review)

Myślałem, że to będzie najtrudniejsza do napisania recenzja w całym moim życiu. Myliłem się. Już czuję, że przyjdzie mi to łatwo i bezboleśnie 🙂 Josh Homme, John Paul Jones i Dave Grohl w końcu pokazali swoje dziecko, jest nim oczywiście płyta Them Crooked Vultures, zatytułowana tak samo jak nazwa zespołu.

Them Crooked Vultures

Well if sex is a weapon, then smash, boom, pow, how you like me now?
Album otwiera No One Loves Me & Neither Do I, trochę rozleniwia, a raczej relaksuje słuchacza na samym początku, aby w jego środku wybuchnąć z całej siły. Głowa macha się sama, jakby chciała dotrzymać towarzystwa potupującej nodze. Można było spodziewać się po tej produkcji jednego – zabaw kanałami, dużo reverbów i ogólnie majstersztyka producenckiego (trzeba nadmienić, że zespół postanowił sam wyprodukować płytę, choć stawiam, że mimo wszystko pomagał im w tym Alain Johannes, który również koncertuje z bandem jako gitarzysta rytmiczny), No One Loves Me & Neither Do I delikatnie stara się to potwierdzić. Kolejny utwór to Mind Eraser, No Chaser, czyli drugi singiel. Dużo energii i radosnego grania, nic odkrywczego, ale sprawia mnóstwo radości. Aha, jeszcze jedno słowo: puzon 😉 Lecąc w kolejności trafiamy na pierwszy singiel, znany już pewnie wszystkim New Fang. Jaki jest? Taki, jaki powinien być singiel, czyli przyjazny dla większości słuchających w radiu. Jest więc skocznie i pozytywnie, dużo klimatu dodają slide’y gitarowe.

Is it dead at the end of the road?
Dead End Friends był moim faworytem już wtedy, kiedy słyszałem nagrania koncertowe zespołu. Na albumie jest mniej agresywny, bardziej przemyślany i ku mojemu zdziwieniu – musiał dojrzewać aż przez kilka przesłuchań płyty. Za to gdy już dojrzał, odwdzięczył się niesamowitym „smakiem”. Najmocniejszą stroną jest wg mnie tekst samej piosenki, który momentami potrafi spowodować ciarki na plecach, przedramionach, jajach i kto-tam-wie-jeszcze-czym. Następnie atakują nas słonie, czyli Elephants. Atakują dosłownie – rozpędzająca się gitara nabiera szybkości po to, żeby zwolnić po nokaucie. Jeśli ktoś zapyta Was kiedyś o to, czym jest groove w rockowej piosence, puśćcie mu właśnie Elephants. Jest może ciut przydługi, ma to jednak swój cel. Po raz kolejny muszę pochwalić przy tej okazji teksty utworów, Josh w dobrej formie (jak zwykle, jeśli chodzi o pisanie), ale o dobrych formach później, bo czas przejść do Scumbag Blues, czyli chyba najlepszego utworu na całej płycie. Główny riff, który wprasowuje się w mózg tak głęboko, że nawet Mind Eraser nie pomoże Wam wyrzucić go stamtąd. Położycie się do łóżka, a tam po pościeli nadal będzie pląsał się Scumbag Blues. Utwór przypomina mi mocno niektóre dokonania Cream (głównie ze względu na świetny falset) i choć nie jestem fanem tego zespołu, to jest to jak najbardziej komplement. W pewnym momencie Scumbag rozwija się dość horrorowo, aby zaraz potem zostać zdominowanym przez spokojne odgrywanie głównego riffu przez bas, który dopiero w tej piosence pokazuje jaja wielkie jak berety. Dwie solówki po prostu rozkładają na łopaty.

Prepare and take aim, and fire!
Bandoliers potwierdza moje pierwsze stwierdzenie, które nasunęło mi się po dziewiczym przesłuchaniu albumu – nie ma tutaj miejsca na popisówy solowe muzyków, jest to po prostu solidne, szczere, rockowe granie, które wypłynęło z serc, bez niepotrzebnego spinania się. Sam Bandoliers za każdym razem powoduje u mnie niesamowicie duży przypływ sił, coś bardzo pozytywnego, choć bynajmniej nie w warstwie tekstowej. Bardzo duże nadzieje wiązałem z Reptiles. Czy rozczarowałem się? Absolutnie nie! Choć wykorzystanie akustycznych gitar było na pewno wielkim zaskoczeniem 🙂 Jeśli miałbym opisać samą kompozycję utworu jak najkrócej, użyłbym sformułowania: pozytywnie popierdolona 😉 And I know, it’s like cleaning up after an orgy, you weren’t sober. I wish someone would burn this place to the ground…

La-la-la-la-la-la…
Interludes With Ludes to horror w zupie o smaku Desert Sessions. W sam raz do puszczenia w ciemnym, zadymionym barze – przybrudzone gacie gości zapewnione! Interludes przypomina trochę linią melodyczną I’m Designer z repertuaru Queens of the Stone Age, jednak jako całości – jak już wspomniałem – bliżej jest do Desert Sessions, w szczególności Like a Drug. Warsaw or The First Breath You Take After You Give Up to podróż do najciemniejszych zakamarków wyobraźni, a zarazem kolorowy odjazd po kwasie wspierany przez organy Hammonda. Kawałek wydaje się też być świetny do chlania, trzeba sprawdzić przy następnej okazji 😉 Warsaw to przy okazji kolejna piosenka, która na myśl przywodzi mi bardzo mocno Lullabies to Paralyze QotSA (chodzi dokładnie o drugą, mroczną część płyty). Mam nadzieję, że mając tak nazwany utwór w swoim repertuarze, zespół odwiedzi nasz kraj w najbliższym czasie. Do lata jeszcze sporo czasu, więc kto wie (gwoli ścisłości: latem ma być wskrzeszony Queens of the Stone Age – w końcu!)?

I’m the trigger, quick to fire, punctuate between the eyes…
Caligulove to w zasadzie świetna solówka na klawiszach z doklejoną resztą utworu. Ale doklejonego nie na odwal, żadnych ochłapów! Świetne brzmienie basu (prawie jak syntezator momentami, wyczuwam tutaj lampowego wzmaka Orange :>) i niezgorsze gitar. Polecam serdecznie końcówkę Caligulove 😉 Desert Sessions ponownie kłaniają się w pas 🙂 Gunman podszedł mi najmniej. Fakt, nóżka chodzi, ogólnie to kawałek niemal dance’owy, ale słaby refren przypominający Erę Vulgaris (utwór, nie album) psuje mi cały efekt. No ale cóż, kiedyś nie podchodziło mi Misfit Love, a teraz mógłbym słuchać go na okrągło 🙂 Płytę zamyka NIESAMOWITY i niszczący klimatem Spinning in Daffodils. Przerażająco smutne klawisze wprowadzają w psychodeliczny (zastanawiałem się czy nie użyć słowa „psychiczny” w przypadku tego utworu) klimat reszty. Nawet The Blood is Love i Someone’s in the Wolf chowają się pod stół, gdy słyszą nadciągający Spinning in Daffodils z szalejącym, metalicznym basem w przejściu. Tak właśnie minęło 66 minut przygody nazwanej Them Crooked Vultures.

Ta płyta jest dokładnie tym, czym powinna być. Może nie do końca tym, czym chciałbym, żeby była, ale wystarczyło pierwsze przesłuchanie, abym chwycił o co właściwie w tym wszystkim chodziło. A chodziło o solidne i szczere granie, którego tak mało w ostatnio w rockowym światku. Cóż, nie jest to zdecydowanie płyta dla lubujących się w grubych, spoconych, pląsających się po scenie lezbach i fanów spedalonych indie-rockowych zespołów. To płyta dla fanów świetnej muzyki.

Ocena: 9.5/10
Płyta roku! (wygrywając minimalnie z Broken, czyli najnowszą płytą Soulsavers)

PS – cała płyta jest do przesłuchania za darmo TUTAJ, jest to oficjalna wstawka od zespołu 🙂